Po krótkim pobycie w zimnych i ciemnych strefach
podbiegunowych, wracam do gorącego Egiptu. Na fali entuzjazmu! J A oto i przyczyna:
Olej z czarnuszki egipskiej (Nigella sativa), zwany złotem faraonów jest moją osobistą perełką.
Można go stosować zarówno wewnętrznie jak i zewnętrznie. Dzięki zawartości
olejków eterycznych jest zalecany do spożywania przez astmatyków, a ponadto jest naturalnym antybiotykiem, poprawia
przemianę materii, ma właściwości przeciwgrzybiczne, działa rozkurczająco na
mięśnie gładkie, żółciopędnie, moczopędnie, wiatropędnie. Czarnuszka należy
do nielicznej grupy roślin mających zastosowanie w terapii chorób
autoimmunologicznych, np. toczeń,
łuszczyca, reumatyzm, alergie. Ma właściwości antyrakowe. Zastosowany
zewnętrznie wspomaga leczenia
łuszczycy, trądziku, atopowego zapalenia skóry, wyprysków i egzemy. Krąży o
nim legenda, że leczy wszystko oprócz śmierci.
Po raz pierwszy zetknęłam się z tym olejem przy okazji
zakupu oleju „Nigelle” produkowanego dla i dystrybuowanego przez l’Orient.
Recenzję napiszę innym razem, napomknę tylko, że olej z czarnuszki zaintrygował
mnie wtedy na tyle mocno, że postanowiłam go potestować w czystej postaci, bez
domieszek.
Próbowałam różnych
producentów, olejki różniły się między sobą intensywnością smaku i zapachu (niektóre otwierają płuca żywym ogniem! (
]:-D ) Aktualnie natomiast używam oleju z Natuwitu, który jest relatywnie
delikatny w smaku. Stosuję go głównie wewnętrznie, gdyż jest stosunkowo drogi
(ok. 75 zł za 250 ml).

PS Wszystkie oleje, które nakładam na włosy najpierw
ogrzewam w kąpieli wodnej. Jestem istotą, która przy okazji pielęgnacji
uwielbia ciepło we wszystkich możliwych wariantach. Poza tym ogrzane oleje
wydają się lepiej wnikać do wnętrza włosa.
A Wy macie jakieś doświadczenia z tym olejem? Przyniósł
podobny skutek?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz