Zgodnie z obietnicą dzisiaj napomknę słów kilka o weselnych
tradycjach, które niektórym piękne się wydają , a dla mnie trącą zabobonami i
średniowiecznym paleniem czarownic…
O warkoczu będzie mowa. O warkoczu plecionym z pięknych, długich
włosów niezamężnej właścicielki, który miał znamionować jej stan (wolny) i…
niewinność. Trochę mnie skręca jak piszę te słowa, bo nie cierpię (!) pruderii
i średniowiecznego potępienia cielesności oraz wszelkich przyjemności doczesnych.
Wracając do warkocza, w trakcie ceremonii ślubnych, ta duma
każdej rasowej włosomaniaczki, była kobiecie odbierana! Barbarzyństwo dokonywało się w dwóch aktach; pierwszym z nich były rozpleciny, które miały miejsce na
dzień przed ceremonią ślubną. Ceremoniał polegał na tym, że druhny (koniecznie
panny, bo mężatki mogły nieszczęście młodym sprowadzić) plotły pannie młodej warkocz,
który przyozdabiały symbolami dobrobytu. Ozdoby równie dobrze mogły być
przymocowane do wianka. Następnie pojawiał się pan młody, który w atmosferze zabawy i ostentacyjnego płaczu
swojej wybranki rozplatał jej włosy
kolekcjonując wplecione symbole bogactwa. Wstyd!
Następnie, juz w dniu wesela, odbywał się zbrodni akt
drugi – oczepiny. Dawniej, także
urządzano je o północy. Procedura była jednak zgoła inna – panna młoda trafiała pod brzytwę w celu skrócenia lub ścięcia swojego
warkocza i przyodziania małżeńskiego czepca, który symbolizował zmianę stanu
cywilnego.
W trakcie szukania materiałów o powyższych przestępstwach trafiłam
na informacje, że panny pozbawiano
warkocza, jeśli wydało się, że z przyczyny innej niż ślub straciła dziewictwo (a
podobno wytykanie palcami jest niegrzeczne…), a zwyczaj ścinania włosów kobiet był następstwem kojarzenia ich z… potencjalnym
siedliskiem sił nieczystych. Włosy więc ścinano, żeby chuć prawego i
wrażliwego pana młodego poskromić…
A mmmierżą mnie to średniowiecze i zwyczaje naszych sarmatów…
(!) :)
Pozdrawiam!
O matko, ale pogaństwo;o
OdpowiedzUsuńDobrze że obecnie już to nie obowiązuje. Zabiłabym za ściecie moje warkocza!;D